niedziela, 18 grudnia 2011

Cause I'm having a good time, having a good time!

Święta, Święta i po... robocie. :) Im bliżej do Świąt, tym ciężej zebrać się do kupy, żeby zrobić cokolwiek ku chwale mojej edukacji. Tak jak w zeszłym tygodniu (no, może tydzień przed tym zeszłym tygodniem...;)) mogłam siąść o każdej porze dnia i nocy i wykrzesać z siebie kilka(naście) stron projektu i Bóg wie czego, tak teraz czas przelatuje mi przez palce jak za dawnych, dobrych, pierwszorocznych czasów. Zrzucam to wszystko na świąteczne klimaty, które powoli wdzierają się w moje życie i dlatego staram się nie mieć wyrzutów sumienia. :) Raz kozie śmierć, conie.


Na tą właśnie świąteczną atmosferę zrzucam też winę za zaistnienie na moim blogu tak dawno nie widzianych zdjęć z kategorii "auto". :) Jak by to można określić ich motyw przewodni - mam, to se majtam, czyli studium włosów mych.

Wracając jednak na te bardziej egzystencjonalno-życiowe tematy, to grudzień zleciał mi tak niewyobrażalnie szybko, że dopiero dzisiaj, gdy na mojej wiosce padał śnieg, dotarło do mnie, że faktycznie czegoś mi ostatnio brakowało i wiem już, czego - mrozów. :) Tygodnie pędziły jeden po drugim i tak naprawdę do dzisiaj jakoś nie odczuwam zmiany czasu na zimowy, że robi się wcześnie ciemno, ani tego, że ogólnie mamy już praktycznie ZIMĘ. Ostatnimi czasy myślami byłam dłuuuugo po Świętach, czyli w SESJI, która również nadejdzie tak szybko, jak Boże Narodzenie. 7 egzaminów i 2 mega projekty do zdania wydają się czymś niemożliwym na chwilę obecną, ale lubię sobie mówić, że nie z takich głębokich *up udawało mi się jakoś wykaraskać. :) Słowem klucz jest tutaj jednak to "jakoś", bo z racji ambicji na przyszłoroczne stypendium jakość na poziome "JAKOŚ" jest zdecydowanie niezadowalająca i dlatego chcę uruchomić wszystkie możliwe motorki w *upci i zasuwać jak nigdy. ;pp


Tak więc listopad i grudzień do dzisiaj upłynęły mi przede wszystkim na ogarnianiu wszystkiego. Jednak po czwartkowej imprezie zatęskniłam za stanem nicnierobienia, czystego konta i totalnego braku roboty i dlatego z utęsknieniem wyczekuję tych magicznych kilku dni między sesją a nowym semestrem, kiedy to mam zamiar obijać się do granic możliwości i bawić się do upadłego. :) Wspominając jednak o czwartkowych wojażach muszę przyznać, że dawno nie bawiłam się tak dobrze i tak mocno i tak studencko, mając tu jednak na myśli same dobre rzeczy. :) No, może znajdzie się kilka wyjątków (idąc na imprezę integracyjną z parlamentem uczelnianym NIE MÓW ZA DUŻO - taka rada cioci Hani), ale tak czy siak - już zacieram rączki na powtórkę.


Chyba na tyle mam dla Was dzisiejszego przekazu. Nie odzywałam się dawno, ale miałam fazę na modę (w sumie nadal mam, ale się opanowuję) i nie chciałam tutaj mieszać za bardzo tą dziedziną (jednak oddzieliłam to zainteresowanie od tego bloga, zakładając osobną stronę - adresu nie podam, ale odnalezienie go jest banalnie łatwe :P). Ale jak patrzę na daty to tam również ucichłam... Może nastąpiło jakieś chwilowe wypalenie, nie wiem... Wkrótce jednak nadejdą te całe Święta i na pewno kilka zdjęć na kartę pamięci wpadnie. :) Np. dzisiaj, bo dziś wieczór misja pierniki w drugiej odsłonie - po wczorajszych kruchych, przyszedł czas na te miękkie, alpejskie, z nadzieniem. :))


Życzę owocnych przygotowań do Tego Jedynego Dnia w Roku (określanego przez mojego Lubego największym oszukaństwem na świecie - szykujemy się kilka(naście) tygodni na 4godzinne spotkanie) i wytrwałość w kolejkach do kas. ;))


Buźka!