wtorek, 15 kwietnia 2014

Ja, absolwentka, i moja karma

Nigdy nie obejrzałam w całości filmu pt. "Absolwentka", ale chociaż do ukończenia studiów (tak w pełni) brakuje mi ponad roku, to chyba zaczynają się u mnie pojawiać pierwsze symptomy syndromu absolwentki. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdiagnozowano medycznie taki syndrom, nie dbam o to, jak go po prostu mam. Objawia się on przede wszystkim totalnym rozkojarzeniem i niekończącymi się rozważaniami na temat niepewnej przyszłości. Nie, to nie stan zakochania (a przynajmniej nie on gra tu pierwsze skrzypce), to nie jest też PMS ani Weltschmerz, ale syndrom ten daje równie ciekawe odczucia. To trochę tak, jakby zupełnie znikąd, z dnia na dzień ujawniła się u mnie taka pełna dorosłość. Taka potrzeba usamodzielnienia się, spojrzenia na przyszłość w zupełnie inny niż dotąd sposób. Zawsze wiedziałam, że w wieku 25+ lat pójdę na swoje, że zacznę się stopniowo uniezależniać od matecznika, powoli zbliżać się krok po kroku do krawędzi gniazda (raz po raz popychana przez rodziców), aby w końcu rozwinąć skrzydła i się z domu ulotnić. Tymczasem mam na karku niespełna 23 lata i pewnego pięknego, marcowego poranka (chociaż nie jestem pewna, czy był on taki piękny) nagle obudziłam się z myślą, że to już ten czas. Moje wyfrunięcie nie stanie się dzisiaj, ani jutro, ani nawet za rok, ale wiem, czuję w kościach, że już dzisiaj powinnam zacząć działać nieco inaczej, myśleć bardziej perspektywiczne, aby ta droga opuszczania gniazda, ten tor lotu były jak najprzyjemniejsze.