sobota, 5 listopada 2011

Nadchodzi zima zła

Robiąc zdjęcia do tego posta wyciągałam kolejno ostatnio kupione rzeczy i z lekkim rozbawieniem zauważyłam, że wszystkie mają jedną wspólną cechę - są ultrachłodoodporne. Bawi mnie to tym bardziej, że mając 5 listopada w kalendarzu, pogoda do tej pory rozpieszcza nas całkiem całkiem (znając życie, jutro będzie lodowato, po wykrakałam - biorę to na siebie!). O tej porze 12st. w dzień? Jakiś żart. Na południu jeszcze lepiej - 15st. (niech im niebiosa jakoś wynagradzają zwiększoną zachorowalność na raka i powodzie). Mimo to moja podświadomość chyba chce przechytrzyć los i tak kieruje mną podczas zakupów, że kończę ze stertą swetrów, futerek i ocieplaczy. Zobaczymy, jak na tym wyjdę, chociaż nie powiem - wizja tych 30st. mrozów utwierdza mnie w słuszności moich działań. :) 


Opisując poszczególne przedmioty ze zdjęć, zaczynam od mega cieplutkiego swetra z warkoczami. Upolowany w ciucholandzie, idealnie wpasowuje się w obecne trendy i w mój zamiar oszczędzania (kosztował jakieś 12zł). Te wieśniackie, jak pewnie pomyślicie, skarpety to mój nieodłączny element ubrania "podmokowego" - gdy wracam z zajęć i przebieram się w dresik (a jakże), pierwsze po co sięgam to te dziergane przez jakąś góralkę skarpety. :) Mówię góralkę, bo przywiozła mi je mama z Zakopanego. W gruncie rzeczy nijak mają się do naszej stolicy Tatr, bowiem opatrzone były etykietą "Made in China", ze wzmianką "overknees" - co jest zabawne zważywszy na ich długość ledwo przekraczającą 1/3 łydki. :)

Przechodząc do następnego zdjęcia, już wyobrażam sobie te myśli "ale siara", które wpadną Wam do główek. :) Tak, ja też przez ostatnie sezony wyśmiewałam wszystkie posiadaczki butów "emu", które podążały ulicami miast nie zważywszy na niemiłosiernie powyginane pięty i totalnie zjechane podeszwy. Zawsze zastanawiałam się, jak to jest być tak koślawą - bo nieraz wyglądało to przekomicznie. A jednak w tym roku obudziła się we mnie niepohamowana chęć dołączenia do grona tych wszystkich panien. Na pewno swoje macki działała w tym wspomniana wcześniej podświadomość - nie wiem, skąd u mnie taka zachcianka, ale pomimo ogromnych starań i tak wylądowałam przy kasie z pudełkiem nowych Emu. Czasami jednak wychodzi ze mnie tzw. "meciara" i nie potrafiłam odmówić sobie zakupu oryginalnych butów. Ilekroć sprawdzam saldo konta bankowego, nachodzi mnie myśl, że chyba zwariowałam przeznaczając tyle pieniędzy na parę kamaszy, które zdaniem mojego Lubego wyglądają jak wkładki do butów narciarskich/snowboardowych (gdy zobaczył mój nabytek, usłyszałam "no, wkładki do butów już masz, teraz czas na resztę - wiązania, deskę"). Dodatkowo co rusz nerwowo sprawdzam, czy buty już wyginają się na piętach - po dwóch (trzech?) dniach chodzenia jeszcze się trzymają. :) Podsumowując całą przygodę z Emu, wydałam kilkaset złotych na buty, które ma co druga dziewczyna na ulicy i które można kupić za ok.25zł, wolny czas natomiast spędzam wyczekiwaniem, aż się rozwalą. :) Taaak, to bardzo logiczne i zrozumiałe. Pomimo tych wszystkich niedogodności, nie zmieniłabym decyzji o zakupie. Są tak ciepłe, że chodzę w nich cały czas i dzięki nim wyczekuję pierwszych mrozów (do czasu, gdy zaliczę pierwszą chlapę i moje buty zamienią się w basen). 


Rudy komin (H&M) i czapka z Zakopanego (kolejny prezent od mamy) wyglądają jak komplet i są bardzo udanym zestawem. I chociaż nie miałam możliwości założyć ich razem (w przeciwieństwie do Emu, czapa z taką ilością futra, wełny i Bóg wie czego, raczej nie przepuszcza powietrza zbyt skutecznie), to jestem przekonana, że będą bardzo oryginalnym akcesorium na zbliżającą się zimę. Mówiąc oryginalnym wyobrażam sobie te wszystkie spojrzenia przechodniów wyrażające nic innego jak komiczny śmiech (śmiechu w postaci dźwięku również się spodziewam), jako że czapka jest ogromna i mówiąc ładnie nawiązuje do zamierzchłych czasów PRL. :) Jednak jej właściwości grzewcze przeważają szalę na stronę "będę ją nosiła" i mam zamiar ignorować wszelkie śmichy-chichy. ;)


Kolejny prozimowy nabytek to etola ze sztucznego futerka (H&M, a jakże). Jak zwykle znalazłam sposób, jak się wycwanić i z dwóch must-have zrobić jeden. :) Oczarowały mnie swetry z wszytymi wstawkami ze sztucznego futerka typu:

 
 

Jednocześnie chciałam kupić klasyczną futerkową etolę i używać jej jako szalika:


Ameryki pewnie nie odkryłam, ale wystarczy kupić etolę i według uznania nosić ją jak na zdjęciach powyżej lub rozłożoną, przypiętą od spodu agrafkami, jako wstawka do rozpinanego swetra czy marynarki. :) (aby uzyskać efekt jak z wcześniejszych zdjęć).


Ostatnim zakupem w klimacie zimowym był sweter z H&M (a jakże). Jakże dorośle i "rozsądnie" się poczułam, gdy pierwszy raz w życiu zwróciłam uwagę na materiał. Nigdy lub bardzo rzadko biorę pod uwagę ten czynnik zakupu, a tym razem kierowałam się tylko nim. Od dawna czaiłam się na sweter z nowej kolekcji z plecionym jak warkocz kołnierzem (klik!). Trochę się naczekałam, ale w końcu dopadłam go w sklepie. Cena obiecująca, ale po przymierzeniu entuzjazm gdzieś zaginął - na wieszaku ubranie wyglądało fatalnie, rozciągało się pod ciężarem klipsów antykradzieżowych... Zrezygnowałam z zakupu, a przy następnej wizycie w H&M trafiłam na wyprzedaż sweterków na dziale dziecięcym - tym razem trafiłam na ten ze zdjęcia powyżej, przeceniony na 30zł (z 99,90zł, więc nieźle) i z dodatkiem angory. :) W dotyku jest mega mięciutki, ten drugi w ogóle się nie umywa. Jakość obu na pewno nie powala, ale jednak angora to angora (co z tego, że 5%, hehe :D). 

Zabawne, w poście chciałam pisać o czymś zupełnie innym niż moda, a jednak rozpisałam się chyba za bardzo... Przynajmniej nie jestem gołosłowna kiedy pisałam Wam kilka notek temu, żebyście się spodziewali inwazji modowych newsów. :) Tymczasem życzę udanego wieczoru i jutrzejszej niedzieli. Ja spędzam ją aktywnie - Gdańsk Biega. :) Po ostatnim Biegu PG (zeszły piątek) i poprawieniu swojego wyniku na 5km o całe 4 minuty, znów poczułam potrzebę częstszego biegania. I chociaż pogoda skutecznie mnie zniechęca (wieczorem, kiedy biegam, jest już naprawdę zimno, pomimo tych "upałów" za dnia), to staram się nie tracić werwy i biegać. Czasem idzie bardzo opornie, ale raz na kilka razy zdarza jestem tak mega zadowolona i tak świetnie się czuję, że jestem w stanie przeboleć wszystkie niedogodności byle od czasu do czasu poczuć się tak wybieganą. :)

Na koniec piosenka z nowej płyty Coldplay - jak na mnie przebiła "Every teardrop is a waterfall" jakieś 1000 razy. :) Enjoy!





3 komentarze:

  1. chyba najlepiej dopiero w grudniu jak śnieg spadnie:)

    podoba mi się ten sweter dla dzieci i skarpety
    pokaż się w czapce, uwielbiam duże nakrycia głowy:D

    OdpowiedzUsuń
  2. w jednym zdaniu piszesz o zamiarze oszczędzania, a w kolejnym o zakupie emu :D
    ja mam z kolei takie podobne podejście jeżeli chodzi o diety - najpierw się dzień "odchudzam", a kolejnego dnia "w nagrodę" za wytrwałość pochłaniam tony kalorii ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. widzę, że rozumiesz jaki jest mój problem :D ale o oszczędzaniu postanowiłam PO zakupie Emu ;) nie uściśliłam chyba tego w poście ;pp

    OdpowiedzUsuń