niedziela, 23 października 2011

But it flew away from her reach, so she ran away in her sleep...

Kurczę, co piosenka z nowej płyty Coldplay, to się nadziwić nie mogę, że zespół o tak ściśle sprecyzowanym stylu muzycznym może mnie jeszcze zaskoczyć. Każda piosenka jest tak podobna, a jednak tak różna. Ta sama gitarka, fortepianik, Chris też ten sam - a jednak wszystko inne i coraz fajniejsze. I chociaż jest kilka sztamopwych hitów, które zawsze będą w czołówce ich piosenek, to jednak z chęcią przesłucham sobie nową płytkę. :) Warto, zdecydowanie warto.

Wstęp to raczej taki "nawiasik", bo nie o Coldplay chciałam pisać. :) Dziś należycie świętowałam mój prywatny Dzień Ogara i z ogromną satysfakcją położę się zaraz do łóżeczka, obejrzę zaległy serial i bez skrupułów pójdę spać. :) Dzięki nieoczekiwanej (ale BARDZO przeze mnie wybłaganej) zmianie planów na dzisiaj udało mi się ogarnąć mnóstwo spraw "z tygodnia", na które do tej pory nie miałam czasu (nikt mi nie powie, że praca domowa z angielskiego czy projekt zaliczeniowy z Zarządzania produkcją jest ważniejszy niż najnowszy odcinek "Prosto w serce"!; tak - oglądam to nałogowo :D). Lubię mieć takie flow i od rana do wieczora wszystko sobie porządkować, czy to w główce, czy na papierze, czy na twardym dysku... Co prawda moja wiedza z zakresu obsługi programu Microsoft Project daleka jest od "dopuszczającej", to jednak dzień był wyjątkowo produktywny i pracowicie spędzony. I jeszcze odważyłam się wychylić nochal poza dom i pobiegać, mimo zimowej aury na zewnątrz! Gdybym miała, nagrodziłabym siebie żelkami z Tesco... niestety nie mam. :D (swoją drogą, bieganie w dresowych rajtkach przy 4st. przypłacę pewnie choróbskiem, ale co tam... Na szczęście mam pod ręką zimową czapkę z Zakopanego (kiedyś Wam zaprezentuję, świetna jest! :D) i teraz grzeję sobie uszy i łepetynę futerkiem prosto spod Giewontu (żeby nie powiedzieć, że futerkiem Bacy, hehe).


Kolejna sobota i kolejne gotowanie. :) Jak zapowiadałam - tym razem "poszłam w słone", czego efektem były:
  • zupa-krem z porów i ziemniaków
  • zapiekanka dyniowo-grzybowa z kurczakiem
  • ciasto gruszkowo-imbirowe *
* takie zboczenie zawodowe wanna-be cukiernika :)
Trochę zniechęciło mnie pierwsze poważne podejście do dań obiadowych - przyzwyczaiłam się do ochów i achów wydawanych przez gości kosztujących moje ciasta czy torty, tymczasem zupa i zapiekanka najwyraźniej były tylko... poprawne. Mój wewnętrzny Narcyz mówi stanowcze nie, bo ego niepołechtane wystarczająco, a potrzeba perfekcji niezaspokojona... Więc następne podejście pewnie za rok. :D No, może za 3 kwartały... Nie popadajmy w przesadę, conie.


Jedno jednak ciekawe doświadczenie wyniosłam z wczorajszego gotowania - por jest mega fotogenicznym warzywem. :) I Chociaż spłakałam się przy krojeniu, a ręce do dziś zajeżdżają nieprzyjemnym "porowym" zapachem, to jednak roślina ta okazała się bardzo wdzięcznym modelem. :) Zielony wygrywa na całej linii.


Poza tym weekend przebiegł spokojnie. Wczoraj jeszcze zdążyłam odwiedzić teatr miejski ŻAK - przedstawienie "Dzieci innego Boga" w wykonaniu uczestników różnych edycji You Can Dance (zdanie-wabik, wiedzą how to make money). Fajnie było popatrzyć z bliska (mówię z bliska, bo siedziałam na środkowym miejscu w pierwszym rzędzie :D) na te wszystkie wygibasy (mam nadzieję, że żaden fan tańca nie czyta mojego bloga - inaczej jestem spalona), chociaż było dość krótko, a po spektaklu człowiek zastanawiał się, gdzie te "dzieci", gdzie "innego", a gdzie "Bóg". ;)

Dobra, kończę swoje wywody, inaczej z mojego bezstresowego oglądania serialu nic nie wyjdzie - spanie ważna rzecz. ;) Kolejny tydzień przede mną, kolejne wyzwania, hej przygodo! (ciągle jestem pod wpływem Disney'owskich klimatów po niedawnej wizycie w Disneylandzie) Życzę udanego tygodnia! Aaaa jeszcze jedno - podaję link do swojego profilu na Szafa.pl, mam do sprzedania to i owo, może komuś coś przypasuje. ;) szafa.pl klik!

Kwintesencja wakacji AD 2011. Dla takich chwil się żyje.


PS. W piątek z mym Lubym oglądałam kolejny dobry film - recenzja na dniach. :) Ktoś obejrzał w końcu "Wolność słowa" po mojej zachęcie? ;)
PS2. Po przeczytaniu opublikowanej już notki dochodzę do wniosku, że ktoś powinien mi wyłączyć przyciski nawiasów. Taaaa...


2 komentarze:

  1. jeśli przyrządziłaś z porów coś poprawnego to masz powód do dumy, nikt przecież porów nie lubi:)

    tą piosenką z openera rozbudziłaś we mnie nieposkromioną chęć wybrania się w najbliższym czasie na jakiś dobry koncert!

    OdpowiedzUsuń
  2. ciasto z ananasem w którymś z poprzednich wpisów fantastyczne! (tak, zawsze nadrabiam zaległości;)

    OdpowiedzUsuń