piątek, 23 września 2011

Give me nights of solitude, red wine just a glass or two

Czas Paryża dobiegł końca. :) Jutro ostatni raz wsiądę do tutejszego metra, ostatni raz (OBY) natknę się na tutejszych lumpów (lalusiów) i (OBY) ostatni raz wezmę prysznic w tej pseudo-łazience. :D Jednak póki jestem w stolicy Francji, nie chcę się bawić w podsumowywanie wyjazdu, bo w gruncie rzeczy jeszcze się nie skończył. :) Dlatego krótko (pora późna, a rano wylot), lecz treściwie (a jakże) opiszę kilka kolejnych miejsc odwiedzonych w Paryżu. Mam nadzieję, że po powrocie do domu napiszę Wam coś więcej, a nie, jak to zwykle bywa, w końcu przestanę zdawać relacje. Jestem pewna, że ten akurat wyjazd i to akurat miasto jest warte kilku wpisów i głębszej analizy. :)


Czwartego dnia zwiedzanie zaczęłyśmy od Pere Lachaise - słynnego (chyba najsłynniejszego wręcz) paryskiego cmentarza, ważnego zwłaszcza dla wielbicieli muzyki - zarówno rockowej, jak i tej poważnej. To tu znajdują się bowiem groby Jima Morrisona oraz Fryderyka Chopina. Ten drugi w kwestii estetyki na pewno wygrywa z pierwszym, ale jak już argumentowałam swojej siostrze, gdybym ujrzała wielki monument-mini mauzoleum na grobie Morrisona, byłabym głęboko rozczarowana - to nie pasowałoby do jego osoby, niepokornemu buntownikowi. Jego skromny pomnik naprawdę odpowiada temu, kim był za życia - że generalnie miał w d*pie sprawy powszednie, jak np. kolor swojego nagrobka. :) Rozczarowali mnie natomiast odwiedzający go "fani" - a co tam, se stanę na płycie nagrobnej i walnę fotkę na fejsa. Niektórzy ludzie nie mają tego zakrętu w głowie, który odpowiada za racjonalne myślenie czy chociaż kulturę osobistą i to wyczucie.



Cmentarz Pere Lachaise na pewno jest miejsce niezwykłym - groby tworzą tutaj prawdziwe rodzinne mauzolea, pochowano tu wielu, wielu słynnych (i bogatych) Francuzów. Bardzo zadbany i mający swój niepowtarzalny klimat, świetnie wpasowuje się w to, jakie jest całe miasto - inne niż wszystkie, wyjątkowe. I chociaż wileński cmentarz na Rossie i Anioł Śmierci zrobiły na mnie większe wrażenie, to niewątpliwie Pere Lachaise to prawdziwa perełka.



Tego samego dnia udało nam się zobaczyć także część słynnego Luwru. :) Muzeum jest absolutnie ogromne i moim skromnym zdaniem, to jego największy minus. Brzmi absurdalnie, ale jego ogrom przytłacza - człowiek chodzi cały zestresowany, że nie zdąży zobaczyć wszystkiego, błąka się po tych wszystkich salach, dopada go głód, jest zły, zmęczony i zirytowany totalnym brakiem angielskich podpisów do wystaw. Dalszy ciąg anglofobii wśród Francuzów, w przypadku muzeów tym bardziej denerwujący, bo tak naprawdę nie wiadomo, o co chodzi, kto namalował, kto wyrzeźbił itd. Paranoja totalna. Nie udało nam się zejść całego muzeum - po kilkugodzinnym obejściu prawego skrzydła, umęczone zrezygnowałyśmy z dalszej części wizyty. 


Także wybierając się do paryskiego Luwru na pewno trzeba poświęcić na to akurat muzeum co najmniej dwa dni i dużo sił + cierpliwości. Broń Boże nie odradzam zwiedzania - bo to trzeba "zaliczyć", w końcu Luwr to Luwr. Warto jednak zainwestować w audio-guide'a lub przynajmniej w przewodnik z dokładnym opisem największych dzieł, bo na informacje podane na tacy ze strony Francuzów nie ma co liczyć - tylko się człowiek denerwuje ogólnym zdezorientowaniem.


Jak widać, największe dzieła udało mi się zobaczyć z bliska. :) I to najważniejsze. Całe szczęście, że znajdowały się w jednym skrzydle, chociaż prawdę mówiąc Wenus z Milo jakoś nam umknęła za pierwszym obejściem, a misja poszukiwawcza doprowadziła mnie do ostrej hipoglikemii. ;)


Pewnie wyda się to komuś dziwne - o symbolu miasta piszę dopiero teraz, po tylu zdjęciach i tylu wpisach. Jednak na wizytę na Wieży Eiffela znalazłyśmy czas dopiero szóstego dnia pobytu w Paryżu. Sprawdziła się reguła "deseru" - najlepsze zostało na koniec. :) Wjechać na sam szczyt - to był mój priorytet. Udało się i było cudownie. Widoki jak to widoki, ale fakt, że znajdowałam się na jednej z najsłynniejszych budowli wszech czasów, sprawił, że dostawałam ciarek na samą myśl o tym. :) Jednak wieża to wieża i nikt nigdy nie wmówi mi, że ta sterta żelastwa, ustawiona wiele dekad temu i przez wielu uważana za totalnie szpetną, nie ma w sobie magii - bo ma! Na mnie rzuciła urok i nic tego nie zmieni.


Czego bardzo żałuję to to, że nie udało mi się zobaczyć wieży po zmroku, migającej światełkami (co ma miejsce o każdej równej godzinie po zmierzchu). Mówię sobie, że mam tutaj po co wracać i to cudowna perspektywa. 

A propos jeszcze wieży, to muszę przyznać, że scenarzysta filmu "Francuski pocałunek" nie był takim surrealistą pisząc, że główna bohaterka nie mogła wieży dostrzec ilekroć była w Paryżu. Mimo, że jest ogromna i stanowi symbol miasta, nie widać jej zbyt często. Tym więcej emocji dostarczał nam każdy widoczny na horyzoncie jej kawałek, którego dostrzeżenie było nieraz nie lada wyczynem. Tym samym dotąd niezrozumiany wątek został wytłumaczony i mogę Meg Ryan absolutnie rozgrzeszyć z jej "gapiostwa" (a raczej bohaterkę, którą grała).

Kończę wpis, bo już godzina późna, a czeka mnie dziś rychłe wstawanie i na pewno sporo nerwów w drodze na lotnisko. Ostatni raz życzę Wam dobrej nocy prosto z Paryża. :) Do napisania, już w naszej Ojczyźnie! ;)



3 komentarze:

  1. też tam byłam! robi wrażenie!
    miło, że znalazłam się w linkach również na tym blogu, buźka :*

    OdpowiedzUsuń
  2. we Włoszech zdziwił mnie całkowity brak angielskiego jak i jakiegokolwiek języka innego niż włoski, ale w Paryżu dziwi to znacznie bardziej audio-guide to wybawienie w takich sytuacjach
    w Luwrze można było fotografować?:>
    cmentarz z Twoich zdjęć wygląda zupełnie jak warszawskie Powązki, co do grobu Morrisona może to nie byli prawdziwi fani, znajoma odwiedzając go spotkała tam zupełnie innych ludzi
    dziwię się, że znalazłaś czas żeby dodawać wpisy, mi się nawet nie chce włączać komputera gdy jestem gdzieś poza domem;)

    OdpowiedzUsuń
  3. może zależy im na reklamie w ten sposób czy coś (Luwr) dziwne, że np. nie pobierają opłaty za możliwość pstrykania jak to jest zazwyczaj w miejscach gdzie już można fotografować:D
    co do grobu, głupota rozprzestrzenia się wszędzie, najlepiej próbować omijać

    tak, jesienią właśnie jako, że to moja ulubiona pora roku:) rozumiem, że wrzesień w Paryżu obfituje już w kolorowe liście, tak?:)

    OdpowiedzUsuń